Россия и Запад (Антология русской поэзии)
Шрифт:
В последний раз на светлый братский пир
Сзывает варварская лира!
30 января 1918
А. А. Ахматова
70
Чем хуже этот век предшествующих? Разве
Тем, что в чаду печалей и тревог
Он к самой черной прикоснулся язве,
Но исцелить ее не мог.
Еще на западе земное солнце светит
И кровли городов в его лучах блестят,
А здесь уж белая дома крестами метит
И кличет воронов, и вороны летят.
11 января 1920
ДОПОЛНЕНИЯ
ADAM MICKIEWICZ
DZIADOW CZESCI III USTEP
DROGA DO ROSJI
Po sniegu, coraz ku dzikszej krainie
Leci kibitka jako wiatr w pustynie;
I oczy moje jako dwa sokoly
Nad oceanem nieprzejrzanym kraza,
Porwane burza, do ladu nie zdaza
A widza obce pod soba zywioly,
Nie maja kedy spoczac, skrzydla zwinac,
W dol patrza, czujac, ze tam musza zginac.
Oko nie spotka ni miasta, ni gory,
Zadnych pomnikow ludzi ni natury;
Ziemia tak pusta, tak nie zaludniona,
Jak gdyby wczora wieczorem stworzona.
A przeciez nieraz mamut z tych ziem wstaje,
Zeglarz przybyly z falami potopu,
I mowa obca moskiewskiemu chlopu
Glosi, ze dawno stworzone te kraje
I w czasach wielkiej Noego zeglugi
Lad ten handlowal z azyjskimi smugi;
A przeciez nieraz ksiazka ukradziona
Lub gwaltem wzieta, przybywszy z zachodu,
Mowi, ze ziemia ta nie zaludniona
Juz niejednego jest matka narodu.
Lecz nurt potopu szedl przez te plaszczyzny,
Nie zostawiwszy drog swojego rycia,
I hordy ludow wyszly z tej ojczyzny,
Nie zostawiwszy siadow swego zycia;
I gdzies daleko na alpejskiej skale
Slad zostawily stad przybyle fale,
I jeszcze dalej, na Rzymu pomnikach,
O stad przybylych mowia rozbojnikach.
Kraina pusta, biala i otwarta
Jak zgotowana do pisania karta.
Czyz na niej pisac bedzie palec Boski,
I ludzi dobrych uzywszy za gloski,
Czyliz tu skrysli prawde swietej wiary,
Ze milosc rzadzi plemieniem czlowieczem,
Ze trofeami swiata sa: ofiary?
Czyli tez Boga nieprzyjaciel stary
Przyjdzie i w ksiedze tej wyryje mieczem,
Ze rod czlowieczy ma byc w wiezy kuty,
Ze trofeami ludzkosci sa: knuty?
Po polach bialych, pustych wiatr szaleje,
Bryly zamieci odrywa i ciska,
Lecz morze sniegow wzdete nie czernieje,
Wyzwane wichrem powstaje z lozyska
I znowu, jakby nagle skamieniale,
Pada ogromne, jednostajne, biale.
Czasem ogromny huragan wylata
Prosto z biegunow; niewstrzymany w biegu
Az do Euxinu rownine zamiata,
Po calej drodze miecac chmury sniegu;
Czesto podrozne kibitki zakopie,
Jak symuni blednych Libow przy Kanopie.
Powierzchnie bialych, jednostajnych sniegow
Gdzieniegdzie sciany czarniawe przebodly
I stercza na ksztalt wysp i ladu brzegow:
To sa polnocne swierki, sosny, jodly.
Gdzieniegdzie drzewa siekiera zrabane,
Odarte i w stos zlozone poziomy,
Tworza ksztalt dziwny, jakby dach i sciane,
I ludzi kryja, i zowia sie: domy.
Dalej tych stosow rzucone tysiace
Na wielkim polu, wszystkie jednej miary:
Jak kitki czapek dma z kominow pary,
Jak ladownice okienka blyszczace;
Tam domy rzedem szykowane w pary,
Tam czworobokiem, tam ksztaltnym obwodem;
I taki domow pulk zowie sie: grodem.
Spotykam ludzi - z rozroslymi barki,
Z piersia szeroka, z otylymi karki;
Jako zwierzeta i drzewa polnocy
Pelni czerstwosci i zdrowia, i mocy.
Lecz twarz kazdego jest jak ich kraina,
Pusta, otwarta i dzika rownina;
I z ich serc, jako z wulkanow podziemnych,
Jeszcze nie przeszedl ogien az do twarzy,
Ani sie w ustach rozognionych zarzy,
Ani zastyga w czola zmarszczkach ciemnych
Jak w twarzach ludzi wschodu i zachodu,
Przez ktore przeszlo tyle po kolei
Podan i zdarzen, zalow i nadziei,
Ze kazda twarz jest pomnikiem narodu.
Tu oczy ludzi, jak miasta tej ziemi,
Wielkie i czyste - iynigdy zgielk duszy
Niezwyklym rzutem zrenic nie poruszy,
Nigdy ich dluga zalosc nie zaciemi;
Z daleka patrzac - wspaniale, przecudne,
Wszedlszy do srodka - puste i bezludne.
Cialo tych ludzi jak gruba tkanica,
W ktorej zimuje dusza gasiennica,
Nim sobie piersi do lotu wyrobi,
Skrzydla wyprzedzic, wytcze i ozdobi;
Ale gdy slonce wolnosci zaswieci,
Jakiz z powloki tej owad wyleci?
Czy motyl jasny wzniesie sie nad ziemie,
Czy cma wypadnie, brudne nocy plemie?
Na wskros pustyni krzyzuja sie drogi:
Nie przemysl kupcow ich ciagi wymyslil,
Nie wydeptaly ich karawan nogi;
Car ze stolicy palcem je nakryslil.
Gdy z polska wioska spotkal sie uboga,
Jezeli trafil w polskich zamkow sciany,
Wioska i zamek wnet z ziemia zrownany
I car ruiny ich zasypal - droga.
Drog tych nie dojrzec w polu miedzy sniegi,
Ale srod puszczy dosledzi je oko:
Proste i dlugie na polnoc sie wloka,