Россия и Запад (Антология русской поэзии)
Шрифт:
Krole, wyzniki, damy i nizniki,
Starki i miodki, czarne i czerwone,
Padaja na te i na owa strone,
Po obu stronach wspanialej ulicy,
Po mostkach lsnacym wyslanych granitem.
A naprzod ida dworscy urzednicy:
Ten w futrze cieplem, lecz na wpol odkrylem,
Aby widziano jego krzyzow cztery;
Zmarznie, lecz wszystkim pokaze ordery;
Wynioslym okiem rownych sobie szuka
I, gruby, pelznie wolnym chodem zuka.
Dalej gwardyjskie modniejsze mlokosy,
Proste i cienkie jak ruchome piki,
W pol ciala tego zwiazane jak osy.
Dalej z pochylym karkiem czynowniki,
Spode lba patrza, komu sie poklonic,
Kogo nadeptac, a od kogo stronic;
A kazdy gietki, we dwoje skurczony,
Tulac sie pelzna jako skorpijony.
Posrodku damy jako pstre motyle,
Tak rozne plaszcze, kapeluszow tyle;
Kazda w paryskim swieci sie stroiku
I nozka miga w futrzanym trzewiku;
Biale jak sniegi, rumiane jak raki.
Wtem dwor odjezdza; stanely orszaki.
Podbiegly wozy, ciagnace jak statki
Obok plywaczow w glebokiej kapieli.
Juz pierwsi w wozy wsiedli i znikneli;
Za nimi pierzchly piechotne ostatki.
Niejeden kaszlem suchotniczym steknie,
A przeciez mowi: "Jak tam chodzic pieknie!
Cara widzialem, i przed jeneralem
Nisko klanialem, i z paziem gadalem!"
Szlo kilku ludzi miedzy tym natlokiem,
Rozni od innych twarza i odzieniem,
Na przechodzacych ledwo rzuca okiem,
Ale na miasto patrza z zadumieniem.
Po fundamentach, po scianach, po szczytach,
Po tych zelazach i po tych granitach
Czepiaja oczy, jakby probowali,
Czy mocno kazda cegla osadzona;
I opuscili z rozpacza ramiona,
Jak gdyby myslac: czlowiek ich nie zwali!
Dumali - poszli - zostal z jedynastu
Pielgrzym sam jeden; zasmial sie zlosliwie,
Wzniosl reke, scisnal i uderzyl msciwie
W glaz, jakby grozil temu glazow miastu.
Potem na piersiach zalozyl ramiona
I stal dumajac, i w cesarskim dworze
Utkwil zrenice dwie jako dwa noze;
I byl podobny wtenczas do Samsona,
Gdy zdrada wziety i skuty wiezami
Pod Filistynow dumal kolumnami.
Na czolo jego nieruchome, dumne
Nagly cien opadl, jak calun na trumne,
Twarz blada strasznie zaczela sie mroczyc;
Rzeklbys, ze wieczor, co juz z niebios spadal,
Naprzod na jego oblicze osiadal
I stamtad dalej mial swoj cien roztoczyc.
Po prawej stronie juz pustej ulicy
Stal drugi czlowiek - nie byl to podrozny,
Zdal sie byc dawnym mieszkancem stolicy,
Bo rozdawaj ac miedzy lud jalmuzny,
Kazdego z biednych po imieniu wital,
Tamtych o zony, tych o dzieci pytal.
Odprawil wszystkich, wsparl sie na granicie
Brzeznych kanalow i wodzil oczyma
Po scianach gmachow i po dworca szczycie,
Lecz nie mial oczu owego pielgrzyma,
I wzrok wnet spuszczal, kiedy szedl z daleka
Biedny, zebrzacy zolnierz lub kaleka.
Wzniosl w niebo rece, stal i dumal dlugo
W twarzy mial wyraz niebieskiej rozpaczy.
Patrzyl jak aniol, gdy z niebios posluga
Miedzy czyscowe dusze zstapic raczy
I widzi cale w meczarniach narody,
Czuje, co cierpia, maja cierpiec wieki
I przewiduje, jak jest kres daleki
Tylu pokolen zbawienia - swobody.
Oparl sie placzac na kanalow brzegu,
Lzy gorzkie biegly i zginely w sniegu;
Lecz Bog je wszystkie zbierze i policzy,
Za kazda odda ocean slodyczy.
Pozno juz bylo, oni dwaj zostali,
Oba samotni, i chociaz odlegli,
Na koniec jeden drugiego postrzegli
I dlugo siebie nawzajem zwazali.
Pierwszy postapil czlowiek z prawej strony:
"Bracie, rzekl, widze, zes tu zostawiony
Sam jeden, smutny, cudzoziemiec moze;
Co ci potrzeba, rozkaz w imie Boze;
Chrzescijaninem jestem i Polakiem,
Witam cie Krzyza i Pogoni znakiem".
Pielgrzym, zbyt swymi myslami zajety,
Otrzasnal glowa i uciekl z wybrzeza;
Ale nazajutrz, gdy mysli swych mety
Z wolna rozjasnia i pamiec odswieza,
Nieraz zaluje owego natreta;
Jesli go spotka, pozna go, zatrzyma;
Choc rysow jego twarzy nie pamieta,
Lecz w glosie jego i w slowach cos bylo
Znanego uszom i duszy pielgrzyma
Moze sie o nim pielgrzymowi snilo.
POMNIK PIOTRA WIELKIEGO
Z wieczora na dzdzu stali dwaj mlodzience
Pod jednym plaszczem, wziawszy sie za rece:
Jeden - ow pielgrzym, przybylec z zachodu,
Nieznana carskiej ofiara przemocy;
Drugi byl wieszczem ruskiego narodu,
Slawny piesniami na calej polnocy.
Znali sie z soba niedlugo, lecz wiele
I od dni kilku juz sa przyjaciele.
Ich dusze wyzsze nad ziemne przeszkody,
Jako dwie Alpow spokrewnione skaly:
Choc je na wieki rozerwal nurt wody,
Ledwo szum slysza swej nieprzyjaciolki,
Chylac ku sobie podniebne wierzcholki.
Pielgrzym cos dumal nad Piotra kolosem,